Forum Modlitwa Wstawiennicza Strona Główna Modlitwa Wstawiennicza
Forum Modlitwy
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pan Wskrzesił mnie z Martwych

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Modlitwa Wstawiennicza Strona Główna -> Spotkanie z Bogiem
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wstawiennik
Administrator



Dołączył: 08 Lip 2010
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:46, 13 Lut 2015    Temat postu: Pan Wskrzesił mnie z Martwych

Jedną z najciekawszych histori, jakie czytałem i najbardziej wiarygodną jest opis wzbudzenia z martwych Borysa Philipczuka z Ukrainy. Jego opis wizji nieba jest zbliżony do opisu z księgi Objawienia Jana

Poniższy link prowadzi do strony opisującej jego doświadczenia, polecam /szerszy opis/

[link widoczny dla zalogowanych]


Wiadomo, że po stwierdzeniu śmierci klinicznej Borysa lekarze przez 30 minut walczyli o jego życie, a po stwierdzeniu śmierci biologicznej upłynęły jeszcze nie mniej niż dwie godziny, w ciągu których znajdował się nadal na oddziale reanimacji. Oznacza to, że procesy nieodwracalne i śmierć tkanki mózgowej nastąpiły już dawno, skoro na ożywienie po śmierci klinicznej pozostaje tylko 4 – 6 minut. W danym przypadku człowiek nie może więc już być „bardziej martwy”. Śmierć Borysa została stwierdzona przez lekarzy i potwierdzona przez przyrządy, podłączone do jego ciała.



Widziałem niebo, rozmawiałem z Bogiem

LW: A teraz, Borys, opowiedz o swoich doznaniach. Co widziałeś?

BP: Po wewnętrznym jakby popchnięciu w ciele poczułem się przytomny i zacząłem widzieć swoimi oczami to, co było wokoło. Zacząłem widzieć wszystko jakby z góry. To moja dusza wyszła i patrzyła na moje ciało. Wokoło byli lekarze w białych kitlach, a do mojego ciała podłączonych było wiele urządzeń. Lekarze starali się doprowadzić mnie do normalnego stanu, biegali, uwijali się, wprowadzali wszystkie możliwe preparaty, ale nic nie działało.

Zacząłem oddalać się od Ziemi. Ona ciągle malała i wreszcie widziałem ją bardzo, bardzo małą, a potem zniknęła zupełnie. Mojemu ruchowi towarzyszył ciągły gwizd w uszach. Następnie znalazłem się w niezwykłym miejscu, które było tak jasne, że poczułem się bardzo dobrze. Nie wiem, jak to widzenie czy doznanie wyrazić słowami, ale chciałbym, abyście wyobrazili sobie to, co pokazał mi Bóg. Zobaczyłem złote schody, które jaśniały od promieni Bożej chwały. Schody były bardzo szerokie. Po obu stronach były złote poręcze, wzdłuż których od dołu do góry stali skrzydlaci aniołowie w białych lnianych ubiorach z złotymi pasami. Ich włosy były białe, twarze lśniące jak tęcza, a oczy jak dwie lampki. Twarze mieli ludzkie. Ich nogi i ręce miały kolor błyszczącej miedzi. Wyglądem zewnętrznym aniołowie byli podobni do ludzi. Wokoło schodów i pod nimi stało ogromne mnóstwo aniołów bez skrzydeł. Wszyscy aniołowie śpiewali psalm. Co ciekawe, aczkolwiek nie wiem, w jakim śpiewali języku, dobrze rozumiałem ich słowa. Oni śpiewali: „Godzien jesteś, Panie, wszelkiej chwały i czci. Ty, Panie, stworzyłeś niebo i ziemię. Godzien jesteś tej chwały!”

Na końcu tych schodów zobaczyłem niezwykłe światło. Nie takie, jak światło słońca lub aparatu do spawania, które drażni wzrok, lecz bardzo jasne, ale przy tym miękkie, wydające z siebie ciepło, uciszenie, radość i pokój. Wypełniło mnie to takim zachwytem, że nie da się tego przekazać. Ten zachwyt ciągle wzrastał i moja radość była bez granic. A potem z miejsca, gdzie było to prześliczne światło, usłyszałem głos: „Synu Mój, podejdź do Mnie, a Ja coś ci pokażę. Udzielę ci pomocy.”

Z ogromnej liczby aniołów wystąpili dwaj i stanęli obok mnie nieco z tyłu. Jeden stał po lewej stronie, drugi po prawej, w odległości na pół ciała ode mnie. Nie odwracałem głowy, nie oglądałem się do tyłu, ale miałem takie odczucie, że mój wzrok obejmuje całe 360 stopni pola widzenia. Nie odczuwałem żadnego niepokoju ani dyskomfortu. Byłem absolutnie spokojny i tak radosny, że po prostu nie sposób przekazać tego słowami ani wtedy, ani teraz. Nikogo nie pytałem, gdzie jestem, co ze mną się dzieje, ani co będzie dalej. Miałem całkowitą pewność siebie i uczucie, że znajduję się właśnie w miejscu, z którego pochodzę. Czułem się, jak gdybym mieszkał tam na stałe.

I oto Duch Święty przeniósł mnie na wielką polanę, po której biegały prześliczne białe konie, a w pośrodku polany stało ogromne, ogromne miasto w kształcie sześcianu. Zacząłem zbliżać się do niego. To zbliżanie się nie było takim, jak chód człowieka po ziemi. Przemieszczałem się nie dotykając nogami gruntu, było to jak gdyby unoszenie czy ślizganie się. Aniołowie towarzyszyli mi. Im bliżej byłem tego miasta, tym większy był mój zachwyt tym, co widziałem. Wysokie, bardzo wysokie mury miasta były jaśniejące i różnobarwne. W sumie było 12 kolorów. One błyszczały i mieniły się w blasku światła. Widziałem fundament miasta, który zbudowany był z 12 kamieni szlachetnych. Widziałem też perłowe bramy, po trzy z każdej strony. Perły bram były bardzo wielkie. Nie mierzyłem ich, ale oceniam, że każda perła miała ponad dwa metry. Widziałem tylko dwie strony miasta i 6 bram, ponieważ Pan prowadził mnie do tego miasta pod kątem. Kiedy wchodziłem przez bramę do miasta, zobaczyłem dwa napisy. Jeden nad bramą, a drugi pod nią. Nad bramą było imię jednego z potomków Izraela, a u dołu imię apostoła. Niestety nie wiem, przez którą bramę Pan prowadził mnie do Nowego Jeruzalem, aczkolwiek bardzo chciałbym teraz to wiedzieć.

Kiedy wszedłem do miasta, zamarłem z podziwu: miasto było całe ze złota. Złoto było tak czyste, że jeszcze nigdy nie widziałem takiego blasku. Wcześniej widywałem błyszczące nowe wyroby jubilerskie w sklepach, ale to nie jest niczym w porównaniu z tym, co widziałem w tej chwili. Złote ulice, złote domy, złote drzwi — wszystko ze złota, przezroczystego jak szkło. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak złoto, twardy metal, może być przezroczyste. A teraz zobaczyłem to i zapragnąłem tego dotknąć. Dotykałem ścian, wchodziłem do niektórych domów, przypatrywałem się wszystkiemu i zdumiewałem się nad tym, co widziałem.

Potem poszedłem w stronę centrum miasta i zobaczyłem tam niezbyt szeroką rzekę, nad którą rosło wielkie drzewo. Jego korzenie były po obu stronach rzeki i splatały się z sobą łukiem, tworząc pień drzewa. Gałęzie drzewa nachylały się ku ziemi po obu stronach rzeki. Wisiały na nich owoce, przypominające śliczne dojrzałe gruszki koloru żółtego z odcieniem różowym. Były wielkości mniej więcej litrowego słoika. Liście drzewa koloru sytej zieleni, można powiedzieć szmaragdowego koloru, kształtem przypominały liście lipy, z małymi ząbkami po brzegach, lecz bardzo duże, jak liście łopianu. Zobaczywszy to bajkowe piękno, zapragnąłem wziąć jeden z owoców tego drzewa. Wyciągnąłem rękę i ze zdumieniem zobaczyłem, że moja ręka nie jest zwyczajna, lecz jakby przezroczysta. Kiedy byłem już gotowy zerwać owoc, anioł, który był tuż za mną po prawej stronie, wyciągnął rękę i zagrodził mi dostęp do owocu. Gestem palca pokazał, że zrywać na razie nie należy. Stało się coś dla mnie nieoczekiwanego: Nie rozgoryczył mnie ten zakaz i odszedłem od drzewa bez żalu. Wyobraźcie sobie, znajdować się w takim miejscu i nie skosztować ani nawet nie dotknąć tego pożądanego owocu?!…
Mogło wywołać to we mnie uczucie zawodu, ale tak się nie stało. W ogóle w mieście tym ani razu nie doświadczyłem żadnej przykrości. Co jeszcze ciekawe, w mieście tym nie widziałem żadnych cieni, ani od drzewa, ani od domów. Tam wcale nie ma nigdzie cieni ani też żadnych punktów oświetlenia. Nie widziałem ani słońca, ani żadnych świateł, ale było tam światło niezwykle jasne i tak przyjemne, że mój zachwyt nie miał granic.

Kiedy zobaczyłem centrum tego promieniowania, pochyliłem głowę i poczułem nieodparte pragnienie uklęknięcia. Anioł jednak podtrzymał mnie, a ja usłyszałem głos: „Synu Mój, to, co ci pokazałem, na razie wystarczy. Powinieneś teraz powrócić, aby ogłosić Moją chwałę, moc i potęgę, aby przekazać to, co zobaczyłeś i usłyszałeś.” Zrozumiałem, że mówi do mnie Pan i zacząłem Go prosić, aby pozostawił mnie tam, gdzie byłem. Prosiłem: „Panie, nie chcę wracać!” Pan powiedział jednak do mnie: „Masz żonę i trójkę dzieci. Powinieneś wrócić do nich, bo dla ciebie nie nadszedł jeszcze czas, aby być tutaj.” Wtedy modliłem się ponownie: „Panie, nie chcę wracać. Pozwól mi pozostać przy sobie!” Ale Pan powiedział mi: „Synu Mój, bądź posłuszny i opanowany, nie szemraj, lecz wracaj z powrotem. Powinieneś rozgłosić Moją chwałę.”


Panika wśród personelu szpitala

W mgnieniu oka przebyłem w przestrzeni taką odległość, że zobaczyłem Ziemię. Zbliżywszy się i znajdując się jakby w górze, zobaczyłem następujący obraz: Na noszach, umieszczonych na wózku szpitalnym, pracownicy szpitala wieźli ciało, przykryte prześcieradłem, spod którego widać było nogi człowieka. Kiedy zobaczyłem moją zapłakaną żonę, która szła obok wózka, zrozumiałem, że to wiozą mnie. Jeden z pracowników uspokajał ją, mówiąc do niej, aby tak się nie zamartwiała i usiłując nie wpuścić jej do pomieszczenia, do którego zawozili ciało. W tym pomieszczeniu na stołach leżeli ludzie, przy czym niektórzy z nich byli pocięci. Zrozumiałem, że przywieźli mnie do prosektorium. Właśnie zamknęli przed moją żoną dwuskrzydłowe drzwi, podczas gdy wózek z ciałem był już w sali sekcyjnej. Sanitariusz, który przedtem uspokajał żonę, i pielęgniarka, zaczęli oddalać się. Kiedy zobaczyłem to wszystko, poczułem pchnięcie z klaśnięciem i szybko opuściłem się do swojego ciała. Tutaj poczułem jakby podmuch wiatru, ogromną siłę, która wyrwała drzwi prosektorium. Dwuczęściowe drzwi zostały wyrwane z zawiasów i upadły płasko na podłogę, a wózek z ciałem został wypchnięty z pomieszczenia prosektorium. Potem górna część mojego ciała podniosła się na wózku, zaś prześcieradło zsunęło się. Sanitariusz, opierający się o ścianę, upadł na podłogę, pielęgniarka także. Oboje leżeli na wpół przytomni. Przyszła jeszcze jedna pielęgniarka i zobaczywszy mnie siedzącego, zemdlała. Ta sama nadnaturalna siła postawiła wózek, na którym siedziałem, w pozycji pionowej, tak że znalazłem się stojąc na nogach. Wózek opadł w tył i potoczył się z powrotem do prosektorium.

Chciałem iść, ale nie mogłem. Miałem takie uczucie, jakbym nie był w swoim ciele. Ono nie było mi posłuszne. Wtedy zacząłem modlić się, ponieważ moje myśli były całkiem sprawne. Wszystko widziałem, wszystko słyszałem, ale głosy były jakieś takie obce, rozwlekłe. Było to takie uczucie, jak gdyby ktoś puszczał taśmę w magnetofonie na zmniejszonej prędkości. Zacząłem wołać do Pana i prosić Go, aby dał mi siłę do chodzenia. Kiedy skończyłem modlitwę, poczułem potężny przypływ energii. Miałem takie odczucie, jak gdyby włosy oddzieliły mi się od głowy, a tysiące igiełek dotykało mojej czaszki. Otrzymałem taki przypływ siły, że wydawało mi się, jak gdyby moje nogi wtopiły się w podłogę. Poczułem ciepło i ogromną siłę od głowy do stóp, po czym pod kierownictwem Ducha Świętego zacząłem iść w kierunku pokoju lekarzy, w którym zgromadzeni lekarze naradzali się.

Żona padła na kolana i dziękowała Bogu za to, że mnie wskrzesił, a kiedy się opamiętała, chwyciła prześcieradło i pobiegła za mną, aby przykryć moją nagość. Po drodze pracownicy szpitala widząc mnie, uciekali z krzykiem. Niektórzy upadali, inni zamykali się w pokojach. Żona dogoniła mnie przed pokojem lekarzy i narzuciła na mnie prześcieradło. Podszedłem i lekkim pociągnięciem ręki otworzyłem drzwi pokoju lekarskiego. Później dowiedziałem się, że lekarze zamknęli pokój na klucz i wewnątrz zabarykadowali się, przysuwając szafę do drzwi. Drzwi jednak mogłem otworzyć całkiem lekko, bo otwierała je moc Boża.

Kiedy wszedłem do pokoju lekarzy, niektóre osoby z personelu lekarskiego zemdlały, a pozostali stłoczyli się w najdalszym kącie i krzyczeli: „Kim jesteś? Czego od nas chcesz? Zostaw nas w spokoju!” Ja uspokajałem ich: „Nie bójcie się, dajcie mi tylko odzież.” Widząc na ich twarzach zastygły strach, nieopisane przerażenie, zrozumiałem, że nie należy wyjaśniać tym biednym, wystraszonym lekarzom mojego wskrzeszenia. Nie miałoby to sensu. Cokolwiek bym im nie powiedział, oni i tak nie słuchaliby tego i nie zarejestrowaliby żadnych moich słów. Byli w stanie słyszeć tylko gwałtowne bicie swoich serc. Powtórzyłem więc: „Dajcie mi odzież i pójdę do domu.” Lekarze pozwolili mi szybko stamtąd odejść, ponieważ moja obecność napełniała ich przerażeniem. Kiedy wyszedłem z dyżurki lekarzy, postałem przez chwilę na korytarzu. I co ciekawe, kiedy zacząłem iść, pierwsze cztery moje kroki pozostawiły na podłodze ślady jakby wody, aczkolwiek byłem całkiem suchy i prześcieradło na mnie także. Nie wiem, co to takiego, ale tak było. Ubrałem się. Żona zadzwoniła przez telefon, przysłali nam samochód i pojechaliśmy do domu.

LW: Wiesz, Borys, rozumiem tę panikę i szok lekarzy na twój widok. To, co widzieli, było całkowicie sprzeczne zarówno z tym, czego ich uczono w instytucie, jak i z tym, co znali ze swojej praktyki medycznej. Zrozumiałe, że to nie śmierć ich wystraszyła, bo z nią stykają się codziennie. To twój powrót do życia tak trudno było ogarnąć ludzkim rozumem. Nikt nie wie tak dobrze, jak właśnie oni, że zakrzepła krew w zamkniętym wnętrzu czaszki nie ma się gdzie podziać, zwłaszcza przy tak rozległym, 95 % jej wylewie. Nie mogło być żadnej pomyłki. Po daremnej walce orzekli twoją śmierć. Wszystkie przyrządy potwierdzały słuszność takiego orzeczenia. Znajdowałeś się w ich pobliżu martwy jeszcze przez co najmniej 2,5 godziny, po czym odwieźli cię do prosektorium. Nieodwracalne procesy w ośrodkowym układzie nerwowym dawno już nastąpiły. I to wszystko. Koniec… I tu nagle zmarły nie tylko odetchnął, lecz przyszedł na swoich nogach i w dodatku rozmawia jeszcze z nimi normalnie. Oni nie byli przygotowani na taki cud.

Na dodatek, twojemu wskrzeszeniu towarzyszyła taka moc Ducha Świętego, że w prosektorium zostały wyrwane z czterech zawiasów podwoje drzwi wejściowych i upadły płasko na podłogę. Wózek został wypchnięty, przewrócony i wtoczony z powrotem do kostnicy. I to wszystko w obecności pracowników szpitala.

Wiadomość o tobie wyprzedziła twoje nadejście. Lekarze zdążyli już zamknąć się na klucz w swoim pokoju i zabarykadować się od wewnątrz. A mimo tego mocą Ducha Świętego drzwi tego pomieszczenia otworzyły się z łatwością, co było dla nich również niepojęte. Dlatego ogarnął ich zabobonny strach. Biedny rozum ludzki nie był w stanie pomieścić w sobie tego wszystkiego…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Modlitwa Wstawiennicza Strona Główna -> Spotkanie z Bogiem Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin